Hm, dwóch ludzi jechało przez pustynię i zepsuł się im samochód, a wtedy zaczęli się modlić o pomoc. Tymczasem pojawiły się dwa lwy i też odmówiły swoją modlitwę: „Panie Boże, pobłogosław nas i te dary...”. Czy może zwykła anegdota czy kawał zmusić do refleksji nad swoim młodym życiem? Może! Jest to zadanie trudne, ale i zadanie, o ironio, śmieszne. Czy mogę być sędzią swojego życia?
Niewątpliwie dar miłości jest najbardziej wymodlonym talentem od Boga. Niecodzienne i nieceremonialne stęsknienie za miłością kieruje życiem ludzkim. Co więcej, jest często warunkiem sine qua non stabilnej egzystencji. Człowiek cierpi, kocha, boi się, błaga, klnie, spowiada, obnaża i adoruje miłość. Jan Paweł II wysnuł refleksję, że Nie żyje się, nie kocha i nie umiera na próbę. Warto za jednym z największych poetów zapytać: Quanta est nobis via? Dziś ja, jutro mój brat a za rok przyjaciel stanie przed enigmą życia, miłości i próby. Nie sposób wyłącznie kierować się tylko patetetycznością i wysublimowaną pompatycznością. Zrozumieć życie to znaczy żyć największą w życiu wartością.
Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice „Deus caritas est” zawarł fundamentalną prawdę, która opiera się na miłości Boga. Ten teolog i filozof wskazuje na różne formy miłości. Począwszy od amor- miłości czysto namiętnej, żarliwej, pełnej często erotyczności, przez phileo- miłości przyjaciół, miłości bliźniego aż do caritas i agape- miłości ofiarnej i bezwarunkowej. Te cztery dyrektywy są niemalże drogowskazami w życiu niejednego człowieka. Są moimi drogowskazami. Są kartami pamiętnika z mojej młodości.. Jerzy Szymik, niekwestionowany filozof, powiada, że nie chodzi o odnalezienie w życiu priorytetu na Boga, nie na jakiegokolwiek boga, ale tego Boga Synaju, którego oblicze rozpoznaje się w miłości.
Czas młodości to „wylatywanie nad poziomy”. Warto zgłębić to zagadnienie sięgając do poczucia wolności. Pojęcia wszak tak bardzo wieloznacznego. Najogólniej ujmując powiedziałbym, że jest to możliwość wyboru. Z tak na nie, z nie na tak, pomiędzy białym i czarnym, pomiędzy złem a dobrem, pomiędzy wyuzdaniem a namiętnością. Całe spektrum możliwości jawi się jako obraz piękna życia. To poczucie wolności jest niczym hasło starożytnych sofistów w wielkiej jaskini intelektualnej, by być lepszymi, ciągle lepszymi! Goethe pisze: „Świat jest pięknym dzwonem, grzechocze, ale nie dźwięczy”, Zygmunt Krasiński powiada, że „świat ten cmentarzem z łez, z krwi i błota, świat ten jak wieczna każdemu Golgota”, a Leopold Staff świat ujmuje jako „dzieło zhańbione Boga” i „doskonałości ruina”. Te trzy antagonistyczne podejścia ukazują młodzieńcze życie. W moim przypadku Los wymieszał dzwony, krew i błoto oraz doskonałości ruinę. Niekoniecznie krzywdził owy los, ale pokazał jak bardzo może być kapryśny i gnuśny. Jak potrafi łatać dziury, kpić z człowieka, a jednocześnie wynieść na piedestał i zapewnić niekończące się brawa i owacje. I może to rubaszne, ale w tym piękno życia! W strumieniu prawdy, dobra, klęski i smutku jest coś, co wyznacza sens jutra. I dlatego całkiem niepostrzeżenie powracają słowa wielkiego Słowianina: nie żyje, nie kocha i nie umiera się na próbę. Przegrać życie oznacza odłożyć bezmyślnie książkę rozumu na półkę i tak bardzo nietaktownie podziękować za możliwość bycia, nie kochać oznacza nie zanurzyć się w studni życiodajnej wody, którą jest miłość. W imię czego warto oddać walkowerem życie? W imię próby? W imię jednorazowego żartu? W imię bezmyślności? Nie! Nie można „mieć” jeśli przekreśla się „być”. Z perspektywy ponad dwudziestoletniego życia wiem, ile człowiek może gromadzić dóbr, depozytów, słomianych zapałów. Filozofia niejednokrotnie napawała mnie odwagą i stawała się receptą na szczęście. W mądrości ksiąg i ukrytych kart historii szuka się często zapomnienia i wiary, że można przenieść góry. Nie jest łatwo „być”. Łatwiej jest „mieć”. Jednakże dopiero „być” tworzy perspektywę „mieć”. W przeciwnym razie powstaje paradoks, z którego nie można wybrnąć. Ewangeliczna „studnia Jakubowa” uwrażliwia na bycie, nie na posiadanie.
Częste wracanie do marzeń stanowi gwarant poczucia samospełnienia. Samospełnienie natomiast wyraża się w rozwoju najpierw siebie, a przy okazji tych, którzy są wokoło. Z tego rozumowania płynie prosty wniosek: jeżeli „ja” nie żyje na próbę, to i bliscy tego nie czynią. Ośmielę się stwierdzić, że chcą unikać tej próby. Odkrywanie ukrytych ścieżek i szukanie życiodajnego nektaru niewątpliwie jest receptą, by żyć i to żyć przez duże Ż. Piętno osobistości dodaje smaczku. Zadaje więc pytanie wyjściowe: czy mogę być sędzią własnego życia i w imię czego mogę?
Niewątpliwie dar miłości jest najbardziej wymodlonym talentem od Boga. Niecodzienne i nieceremonialne stęsknienie za miłością kieruje życiem ludzkim. Co więcej, jest często warunkiem sine qua non stabilnej egzystencji. Człowiek cierpi, kocha, boi się, błaga, klnie, spowiada, obnaża i adoruje miłość. Jan Paweł II wysnuł refleksję, że Nie żyje się, nie kocha i nie umiera na próbę. Warto za jednym z największych poetów zapytać: Quanta est nobis via? Dziś ja, jutro mój brat a za rok przyjaciel stanie przed enigmą życia, miłości i próby. Nie sposób wyłącznie kierować się tylko patetetycznością i wysublimowaną pompatycznością. Zrozumieć życie to znaczy żyć największą w życiu wartością.
Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice „Deus caritas est” zawarł fundamentalną prawdę, która opiera się na miłości Boga. Ten teolog i filozof wskazuje na różne formy miłości. Począwszy od amor- miłości czysto namiętnej, żarliwej, pełnej często erotyczności, przez phileo- miłości przyjaciół, miłości bliźniego aż do caritas i agape- miłości ofiarnej i bezwarunkowej. Te cztery dyrektywy są niemalże drogowskazami w życiu niejednego człowieka. Są moimi drogowskazami. Są kartami pamiętnika z mojej młodości.. Jerzy Szymik, niekwestionowany filozof, powiada, że nie chodzi o odnalezienie w życiu priorytetu na Boga, nie na jakiegokolwiek boga, ale tego Boga Synaju, którego oblicze rozpoznaje się w miłości.
Czas młodości to „wylatywanie nad poziomy”. Warto zgłębić to zagadnienie sięgając do poczucia wolności. Pojęcia wszak tak bardzo wieloznacznego. Najogólniej ujmując powiedziałbym, że jest to możliwość wyboru. Z tak na nie, z nie na tak, pomiędzy białym i czarnym, pomiędzy złem a dobrem, pomiędzy wyuzdaniem a namiętnością. Całe spektrum możliwości jawi się jako obraz piękna życia. To poczucie wolności jest niczym hasło starożytnych sofistów w wielkiej jaskini intelektualnej, by być lepszymi, ciągle lepszymi! Goethe pisze: „Świat jest pięknym dzwonem, grzechocze, ale nie dźwięczy”, Zygmunt Krasiński powiada, że „świat ten cmentarzem z łez, z krwi i błota, świat ten jak wieczna każdemu Golgota”, a Leopold Staff świat ujmuje jako „dzieło zhańbione Boga” i „doskonałości ruina”. Te trzy antagonistyczne podejścia ukazują młodzieńcze życie. W moim przypadku Los wymieszał dzwony, krew i błoto oraz doskonałości ruinę. Niekoniecznie krzywdził owy los, ale pokazał jak bardzo może być kapryśny i gnuśny. Jak potrafi łatać dziury, kpić z człowieka, a jednocześnie wynieść na piedestał i zapewnić niekończące się brawa i owacje. I może to rubaszne, ale w tym piękno życia! W strumieniu prawdy, dobra, klęski i smutku jest coś, co wyznacza sens jutra. I dlatego całkiem niepostrzeżenie powracają słowa wielkiego Słowianina: nie żyje, nie kocha i nie umiera się na próbę. Przegrać życie oznacza odłożyć bezmyślnie książkę rozumu na półkę i tak bardzo nietaktownie podziękować za możliwość bycia, nie kochać oznacza nie zanurzyć się w studni życiodajnej wody, którą jest miłość. W imię czego warto oddać walkowerem życie? W imię próby? W imię jednorazowego żartu? W imię bezmyślności? Nie! Nie można „mieć” jeśli przekreśla się „być”. Z perspektywy ponad dwudziestoletniego życia wiem, ile człowiek może gromadzić dóbr, depozytów, słomianych zapałów. Filozofia niejednokrotnie napawała mnie odwagą i stawała się receptą na szczęście. W mądrości ksiąg i ukrytych kart historii szuka się często zapomnienia i wiary, że można przenieść góry. Nie jest łatwo „być”. Łatwiej jest „mieć”. Jednakże dopiero „być” tworzy perspektywę „mieć”. W przeciwnym razie powstaje paradoks, z którego nie można wybrnąć. Ewangeliczna „studnia Jakubowa” uwrażliwia na bycie, nie na posiadanie.
Częste wracanie do marzeń stanowi gwarant poczucia samospełnienia. Samospełnienie natomiast wyraża się w rozwoju najpierw siebie, a przy okazji tych, którzy są wokoło. Z tego rozumowania płynie prosty wniosek: jeżeli „ja” nie żyje na próbę, to i bliscy tego nie czynią. Ośmielę się stwierdzić, że chcą unikać tej próby. Odkrywanie ukrytych ścieżek i szukanie życiodajnego nektaru niewątpliwie jest receptą, by żyć i to żyć przez duże Ż. Piętno osobistości dodaje smaczku. Zadaje więc pytanie wyjściowe: czy mogę być sędzią własnego życia i w imię czego mogę?
Eryk Cichocki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz